Science Fiction & Fantasy

W każdym dorosłym facecie jest coś z dziecka - w moim przypadku jest to zamiłowanie do literatury fantastycznej. Czytam w przód i w tył - czyli zarówno Science Fiction jak i Fantasy - z delikatnym wskazaniem na Fantasy. Wszystko to jest podlane mrocznym sosem powstałym z pomieszania horroru, gotyku i literatury grozy. 

 

Czytam (i słucham) dużo - bo lubię ;) a co 

Recenzja na gorąco: Trochę mało oryginalnie ale bardzo ok

Ziarna Ziemi - Michael Cobley

Pierwszy tom cyklu "Ogień ludzkości" wprowadza nas w niezwykle interesujący wszechświat, w którym ludzkości zajrzała w oczy groźba całkowitej eksterminacji. By przetrwać opracowano rozpaczliwy plan wysłania w przestrzeń trzech statków kosmicznych, swoistych ark, których zadaniem jest podtrzymanie gatunku. Statki rozdzieliły się i losy załóg potoczyły się zupełnie odmiennymi drogami. Jeden ze statków trafił na planetę Darien, zamieszkałą przez inteligentną rasę Uvovo, z którymi ludziom udaje się znaleźć wspólny język i w pokojowej harmonii egzystować odkrywając wspólnie tajemnice planety. Opowieść rozpoczyna się w momencie, w którym wydaje się że osadnicy zapomnieli o wszechświecie, wiodą spokojny, w miarę nieskomplikowany żywot. Nie wiedzą co stało się z ziemią, stracili również kontakt z załogami pozostałych dwóch statków. Z czasem okazuje się jednak, że wszechświat nie zapomniał o nich. Ich nowy dom ma bardzo burzliwą przeszłość, skrywa ogromną tajemnicę, która staje się obiektem zainteresowania największych potęg rządzących tym sektorem kosmosu. Sytuacja polityczna staje się skomplikowana i coraz bardziej napięta, cały czas pojawiają się nowi gracze pragnący decydować o losie planety i jej mieszkańców. Uvovo mają głębszy i pełniejszy obraz sytuacji, ludzcy koloniści zaczynają się plątać w politycznej matni. W miarę czytania pojawiają się nowe wątki. Dowiadujemy się jaki los spotkał pozostałe statki kolonizacyjne, co stało się z ziemią, przedstawiane są ciekawe wizje całych obszarów kosmosu i zamieszkujących je fantastycznie różnorodnych bytów. Na scenę wprowadzani są nowi bohaterowie - bardzo ciekawie zapowiada się wątek Kao Czi - pilota z drugiej arki, który podejmuje się wykonać karkołomną misję polegającą na nawiązaniu kontaktu z załoga pierwszego statku. Pod koniec pierwszego tomu dowiadujemy się również nieco więcej o losach trzeciej załogi.

 

Uff. zapowiada się bardzo fajnie, jest wszystko co sajnsfikszynowe tygryski lubią najbardziej. Autor snuje bardzo dużą liczbę wątków, jednak mimo to mamy poczucie spójności. Cały czas czujemy, że opisywane wydarzenia są ważne i nawiązują do głównej tajemnicy. Fajnie się to wszystko przeplata, a z każdą kolejną stroną układanka w naszej głowie staje się nieco pełniejsza.

 

Hmm no dobra teraz żeby nie było zbyt kolorowo - napisałem że z każdą kolejną stroną a bardziej pasowałoby tu stwierdzenie że z każdym kolejnym "50 stroniem", Akcja jest nieco mało dynamiczna. Bogate często wplatane opisy mogą czasem nużyć. Mnie to osobiście nie przeszkadzało, lubię taki styl pisarstwa nawet, ale wiem że jest wielu fanów gatunku, których ta książka może zmęczyć. Drugi minus - wtórność - nie ma tutaj wielu naprawdę oryginalnych momentów. 

 

Minusy są, ale nie wielkie - cykl zapowiada się bardzo ciekawie - mam nadzieję, że autor przynajmniej utrzyma poziom - niezła kosmiczna opowieść się zapowiada.

 

Dla kogo - dla fanów SF oczywiście, ale nie takiego bardzo twardego - no i dla wyrozumiałych czytelników, którzy nie szukają w książce szaleńczego tempa i szybkiego biegu przez płotki niesamowitych przygód. 

Recenzja na gorąco: Całkiem ciekawie się zapowiadało

— feeling confused
Cienioryt - Krzysztof Piskorski

W moje chciwe łapki książka wpadła przypadkowo, w sposób który najbardziej lubię... otóż był to prezent, a więc coś nie planowanego, zaskakującego i w ogóle przyjemnego. No więc bardzo się ucieszyłem i zasiadłem do lektury. No i tu już nie było tak fantastycznie. Akcja dzieje się w równoległym świecie, w którym całkiem mocno czuć klimat XVII wiecznej Hiszpanii. Nie powiem, lubię, podoba mi się, pochwalam. Główny bohater - zgrabnie naszkicowany, wzbudza sympatię, jest całkiem spójny i konsekwentny - trudno taką postać stworzyć ale tutaj pisarz się obronił. Gorzej z postaciami pobocznymi, które są niestety o wiele bardziej spłaszczone. Następna rzecz - element fantastyczny. Pomysł bardzo ciekawy, jednak później nieco chyba przekombinowany i niepotrzebnie skomplikowany. Nie wszystkie zawiłości udało się wyjaśnić a tam gdzie autor pokusił się o wyjaśnienia... nie są one przekonujące. Kolejna sprawa: intryga - podobnie jak wcześniej - na początku bardzo dobrze, książkę czyta się zaskakująco przyjemnie, później jest już gorzej, aż do finału, który w połączeniu z zagmatwanym elementem fantastycznym staje się mało zrozumiały, nie ciekawy i generujący u czytelnika poczucie zawodu.

 

Książka zapowiadała się bardzo dobrze, jednak końcówka rozczarowuje. Autor ma duży potencjał, jednak musi popracować nad wytrwałością. Niestety w miarę czytania poziom się obniża.

 

Dla kogo -  po pozycję może sięgnąć każdy fan fantasy - szczególnie poleciłbym ją jednak tym, którzy myślą o pisaniu - widać tutaj, że dopracowanie i złożenie różnych elementów nie wystarczy - opowieść powinna ciągnąć w górę do samego końca a tutaj poziom niestety spada. Z pisaniem jak z gotowaniem, dobra powieść to nie tylko suma dobrych składników - musi być również jakaś wartość dodana a tutaj tego niestety nie ma.   

Odszedł mistrz

Wielki smutek - odszedł mistrz. Terry Pratchett był wyjątkowym pisarzem. Takiego fenomenu nigdy wcześniej nie było i coś czuję, że długo nie będzie. Wielka strata :( Osierocił wiele cudownych przekolorowch i fantastycznie humorystycznych ( i humorzastych) postaci

 

Wpis na Tweeterze Sir Terrego

 

 

buuuu

 

Oczywiście, babcia Weatherwax zawsze demonstrowała swoją niezależność i samodzielność. Kłopot jednak polegał na tym, że człowiek powinien mieć kogoś obok siebie, żeby mu demonstrować, jaki to jest niezależny i samodzielny. Ludzie, którzy nie potrzebują innych ludzi, potrzebują innych ludzi, by im okazywać, że są ludźmi, którzy nie potrzebują innych ludzi

 

Maskarada

 

 

Daj ko­muś ogień, a będzie mu ciepło przez je­den dzień, ale wrzuć go do og­nia, a będzie mu ciepło do końca życia.

 

Bogowie, honor, Ankh-Morpork

 

Przez set­ki lat ludzie wie­rzy­li, iż jaszczur­ki w stud­ni do­wodzą, że wo­da jest świeża i zdat­na do pi­cia. I przez cały ten czas ani ra­zu nie za­dali so­bie py­tania, gdzie właści­wie jaszczur­ki chodzą do toalety.

 

Piramidy

 

Wewnątrz każde­go sta­rego człowieka tkwi młody człowiek i dzi­wi się, co się stało.

 

Ruchome obrazki

 

Tak potrafił pisać tylko On

Recenzja na gorąco - Postapokaliptyczne zagubienie

Metro 2033 - Dmitry Glukhovsky

Nigdy nie byłem wielkim fanem rosyjskiej fantastyki (i nie ma to nic wspólnego z tym co wyczynia obecny kacyk tego kraju) - wynika to pewnie z wrodzonej Polakom fascynacji zachodem i kulturą anglosaską. Mam na swoim koncie kilka ciekawych pozycji ale w tych książkach zawsze było dla mnie coś odstręczającego. Może z tego powodu tak długo nie mogłem się zmobilizować do sięgnięcia po "Metro". No ale cóż, jestem zwierzęciem podatnym na reklamę a ta pozycja była przez długi czas intensywnie promowana. 

 

Książka to przerażająca wizja post apokaliptycznego świata. Po zagładzie, resztki mieszkańców Moskwy chowają się w metrze niczym szczury zapędzone w kozi róg. Ludzie panicznie starają się obronić przed nowymi dziećmi skażonego radioaktywnym pyłem świata. Jest to opowieść o przemijaniu - nasz czas jako władców planety już minął i książka budzi wrażenie że jest to nieodwołalne - nic się już z tym nie da zrobić - odchodzimy. Książkę czyta się dobrze mimo że autor odmalował przygnębiającą wizję klaustrofobicznych, zimnych, ciemnych korytarzy, w których poza granicą światła czai się śmierć. Świat jest smutny, ponury i mało w nim nadziei, mimo to kunszt autora sprawia że książka ciekawi, identyfikujemy się z głównym bohaterem i z chęcią poznajemy jego dalsze przygody. No przynajmniej do pewnego momentu - przychodzi taki czas w którym szczęście Artemki zaczyna nieco irytować. Autor w dużym stopniu dopracował swoje uniwersum choć różnice między poszczególnymi stacjami są chyba jednak zbyt wielkie - stanowią one odrębne państwa, podejrzanie mocno zróżnicowane kulturowo. W książce nie ma zbyt wielu oryginalnych pomysłów, wszystko chyba już było. Zdziwiła mnie między innymi obecność Stalkerów, żywcem wyjętych z pokrewnych rosyjskich opowieści. Przedstawione postaci są barwne mimo że traktowane trochę instrumentalnie - dosyć szybko się "zużywają" przy obdarzonym niesamowitym szczęściem Artemie. 

 

Ogólnie książka jest całkiem dobra, jednak teraz czas na niemałą łyżkę dziegciu. Wspomniałem na wstępie, że rosyjskie SF ma coś co mnie odstręcza. Niestety "Metro" ma tego czegoś całkiem sporo. Czytając miałem wrażenie że autor pragnie nas przekonać że Rosjanie nie są zdolni do samodzielnego myślenia. Kilkanaście lat po zagładzie atomowej przedstawia nam świat, w którym główny bohater przeżywa wewnętrzne rozterki dotyczące losu człowieka pozostawionego samemu sobie. Inne postaci najwidoczniej mają już ten etap weltszmercu za sobą. Każdy obowiązkowo musi należeć do jakiejś organizacji oświecanej światłem odrębnej skrajnie przeinaczonej ideologii. Mamy tu więc Hanzę, faszystów, komunistów, ortodoksyjnych chrześcijan, satanistów, wyznawców zupełnie nowego boga (wielki czerw), bojowników Ernesto Guewary, junty wojskowych, kasty bibliotekarzy, legendarnych przywódców Metra 2 czy pracowników Uniwersytetu (nie wiem czy wymieniłem wszystkich). Ja wiem, funkcjonowanie w takim świecie byłoby niezwykle ciężkie jednak mimo wszystko wydaje mi  się, że ludzie w Warszawskim merze mieliby ciekawsze rzeczy na głowie niż poszukiwanie ideologii, która powie im co mają robić i jakie przebrzmiałe poglądy wyznawać... fanatycznie wręcz - nieledwie jak religię.

 

Przesłuchałem również fragmenty audiobooka czytanego przez Pana Krzysztofa Gosztylę, który powierzoną mu prace wykonał bardzo dobrze (wysłuchanie pieśni patriotycznej śpiewanej przez Ulmana w trakcie ataku psychicznego galaretowatej masy  ... jest niezapomnianym wrażeniem). Polecam

 

 

Dla kogo - dla fanów fantastyki postapokaliptycznej na pewno. Zwolennicy pozytywnej, świetlanej przyszłości powinni wybrać coś innego. 

Recenzja na zimno Piękna intryga w starym świecie

Czarnoksiężnik Drachenfels - Jack Yeovil

Absolutnie obowiązkowa pozycja dla fanów uniwersum Warhammer. Książka ma małe wymiary ale jest zdecydowanie wielka duchem. Niezwykle ciekawa intryga, barwne totalnie nietuzinkowe postacie, cudowne opisy i to co w Warhammerze najlepsze czyli nastrój. Mrok, groza i okrucieństwo - jest twardo i brutalnie. Nie jest to książka bardzo przerażająca ale bajeczką dla dzieci również na pewno nie jest. Książka jest napisana bardzo dobrze, czyta się ją jak połączenie tego co najlepsze w powieści gotyckiej, powieści grozy i we współczesnym horrorze. Bardzo dobrze czuje się przedstawiony świat, barwny ale bardzo niebezpieczny i groźny. Autor umiejętnie przedstawia misternie skonstruowaną intrygę. Główni bohaterowie coraz bardziej grzęzną w lepkiej pajęczynie odbierającej im powoli możliwość wykonania jakiegokolwiek ruchu. Napięcie wzrasta z każdą kolejną stroną aż do mocnego, zaskakującego finału. Jest to powieść osadzona w świecie prawdziwego Warhammera. Ważne prawdziwego. Ogólnie Warhammer nie ma szczęścia do pisarzy. Ostatnio jest wręcz coraz gorzej. Mam wrażenie, że powstające cykle są napisane na kolanie - szybko i jedynie w celu nakręcenia kampanii marketingowej nowego produktu figurkowego lub komputerowego. W przypadku "Czarnoksiężnika" mamy do czynienia z czymś odmiennym. Powieść pochodzi z czasów gdy fabuła była podstawą Warhammera. Czytając miałem wrażenie, że jest to piękny, pogłębiony, pisany prozą zapis świetnie prowadzonej sesji WHFB. Słowem stary dobry Młotek z czasów gdy osią była fabuła a nie tak jak to się obecnie dzięki komputerom dzieje elementy zręcznościowe.

 

Dla kogo? Dla każdego. Jest to doskonałe wprowadzenie do starego świata. Ciekawa fabuła zainteresuje miłośników kryminału, silna kluczowa postać kobieca przypadnie do gustu paniom (Wampirzyca Genevieve Dieudonne to moim zdaniem jedna z ciekawszych bohaterek w literaturze fantasy) a dużo brutalnych walk zainteresuje panów. Polecam gorąco. 

Recenzja na zimno - kończmy to !!

Zima Helikonii - Brian W. Aldiss

Trzeci i ostatni tom opisujący świat Helikonii. Biorąc do ręki tom pierwszy dziwiłem się dlaczego są tylko trzy - brakuje jesieni. Biorąc tom trzeci byłem za to wdzięczny. Po pierwszą część sięgałem z ciekawością, po drugą z nadzieją a po trzecią z kołaczącym się w głowie cytatem z Potopu "Kończ waść, wstydu oszczędź". Ostatni tom wiele nie zmienia, opisywane wydarzenia rozsypują się na przestrzeni wieków, wciąż obserwujemy całkiem ciekawy cykl życia planety - o to autorowi tak naprawdę chodziło - opisywane wydarzenia nie są ważne, ważna jest wizja obcego życia i obcej planety. Jest to nawet ciekawe ale pasuje raczej do jakiejś niedługiej pracy popularnonaukowej a nie do trój tomowej opasłej sagi SF. Czytanie trylogii, w której fabuła jest traktowana jako dodatek - męczy. No i tyle. Seria była nominowana do wielu nagród - trochę mnie to uznanie dziwi, no ale cóż ... w mój gust książka nie trafiła i tyle. 

 

Dla kogo? Dla ludzi, którzy rozpoczęli cykl, a których męczy świadomość niedokończonych spraw. No i może dla jakichś fanów bardzo twardego SF... no ale naprawdę takich ultrasów.

Recenzja na zimno Eksperyment toczy się dalej

Lato Helikonii - Brian W. Aldiss

W recenzji pierwszego tomu wyraziłem nadzieję, że w drugim coś się zmieni. Nie zmieniło. Wciąż obserwujemy całkiem ciekawy świat. Fabuła jednak jak była rozlana tak rozlaną pozostaje. Wydarzenia chaotycznie rozsypane niczym puzzle wciąż nie tworzą całości. Dokonujemy przeskoku czasowego by móc podziwiać kolejny etap rozwoju planety związany ściśle ze zmianą jej pozycji w układzie względem gwiazdy. Bohaterowie pierwszej części znikają - no cóż w sumie minęło wiele czasu i należy to zrozumieć mało to książek opisuje sagi całych narodów na przestrzeni wieków? Tu jednak ... nie następują konsekwencje pierwszego tomu. Z czasem Aldiss skupia się na opisywaniu innych nacji i zupełnie innych zagadnień tak jakby to co się stało w pierwszej części kompletnie nie miało znaczenia. To oczywiście wpływa na pogłębienie uczucia beznadziejności przedstawionej linii fabularnej. Spójny pozostaje jedynie wątek stacji orbitalnej z powoli wariującą załogą ziemian. To co się dzieje z ludźmi od setek lat pozostającymi w izolacji mogłoby stanowić linę ratunkową dla tej powieści - ale nie stanowi. Wątek jest potraktowany po macoszemu i nie rozwijany w należytym stopniu. Niestety druga część nie zmieniła negatywnego wrażenia, które pozostało po lekturze tomu pierwszego

 

Dla kogo? Dla tych którzy z niewiadomych powodów sięgnęli po część pierwszą i zostali wychowani w przeświadczeniu, że jak się coś zaczyna to trzeba to skończyć.

Recenzja na zimno Dziwne doświadczenie

Wiosna Helikonii - Brian W. Aldiss

Nie pamiętam jak trafiłem na cykl Helikonii. Twórczości Aldisa nie znam jakoś tak bardzo wybitnie. Czytałem wcześniej kilka jego książek z nurtu twardego SF nigdy jednak nie zaliczałem tego pisarza do grupy swoich ulubieńców. Spotkanie z Helikonią to tak jak napisałem w tytule postu - dziwne doświadczenie. Mamy tu do czynienia z powieścią niby fantasy ale tak na prawdę Science Fiction. Jest obca planeta, są nowe rasy inteligentne i nie tylko, pojawiają się ludzcy obserwatorzy z odległej, umierającej planety przyszłości. Poruszono zagadnienie podróży kosmicznej, dylatacji czasowej, ewolucji konwergentnej i kilku innych zagadnień z takiego hardcorowego SF. Czuć że książkę pisano w latach 80tych. Jest jednak jedna cecha, która moim zdaniem różni ten cykl od wszystkich innych. Otóż czytając miałem ciągłe wrażenie, że fabuła nie jest tu ważna. Kilka razy już spotkałem się z takim zjawiskiem ale wynikało to raczej ze słabego warsztatu autora. W przypadku Helikonii miałem ciągle wrażenie że linia fabularna nie interesowała autora. Przedstawione wydarzenia są miałkie, postacie płaskie, nieciekawe i bardzo krótkotrwałe. Zdarzenia nie przeplatają się, nie zazębiają. Bardzo ciężko jest utrzymać się w głównym nurcie tej rozlewającej się rzeki. Nie lubię takiego czegoś. Pierwszy tom mnie po prostu zmęczył i znudził. Skończyłem go mając nadzieję na jakiś zwrot akcji w następnym. Sytuacji nie ratuje nawet wyobraźnia autora, który często zadziwia swoimi pomysłami. Wiem dosyć dużo o naukach biologicznych i muszę przyznać że pomysły w wielu miejscach są zaskakujące i stanowią perełki w tej powieści. Pomysły były przez autora profesjonalnie konsultowane i w wielu miejscach czuć dotknięcie profesjonalisty. Mam wrażenie, że dopracowanie tych szczegółów było głównym celem autora. Książka to ... zaproponowanie świata. Jest to szkic świata pięknego ale pustego niczym skorupka orzecha. Świat ten jest nawet spójny jednak nie został wypełniony treścią.

 

Dla kogo? Nie polecam, książka nudzi. Poszukiwacze ciekawych pomysłów mogą tutaj coś dla siebie wygrzebać - przyszli pisarze SF mogą się również nauczyć jak nie rozpisywać linii fabularnej.

Recenzja na zimno W poszukiwaniu Grozy

Wendigo i inne upiory - Algernon Blackwood

Na wzmiankę o tej książce - a w zasadzie o jej autorze trafiłem przypadkiem kilkanaście lat temu, podczas przeglądania przypisów do twórczości prawdziwego mistrza powieści grozy jakim H.P.L niewątpliwie był. Jako że Przeczytałem już wielokrotnie chyba wszystkie opowiadania Lovecrafta postanowiłem poznać twórczość pisarzy blisko z nim związanych i przez niego uznanych. Szczerze mówiąc poznałem ich już wielu ale do tej pory nic Algernona Blackwood'a  w moje chciwe łapki nie trafiło. Z wielką przyjemnością i nadzieją zasiadłem więc do lektury Wendigo, małej, zawierającej kilkanaście opowiadań książeczki. Na początku przestroga dla ewentualnych czytaczy - nie mówimy tutaj o horrorze - powieść grozy to osobny gatunek, który najprężniej funkcjonował na przełomie XIX i XX wieku. Musimy o tym pamiętać by zrozumieć specyficzny sposób pisania i realia epoki. Wtedy się pisało inaczej - wtedy inne rzeczy były straszne, ludzie nie mieli jeszcze poczucia całkowitego panowania nad światem, nauka nie przefiltrowała jeszcze każdego aspektu życia przez nieprzepuszczalny filtr racjonalizmu. Czytelnicy czytający dziś opis grozy jaka czai się za kręgiem światła rzucanego w nocy w lesie przez ognisko nie czują jej. Nie są w stanie ponieważ mało kto taką noc w lesie spędził. A jeśli spędził to pewnie mając w zasięgu ręki jakiś mocny szperacz, który w razie co rozświetli ciemności nocy. No a tak w ogóle to wiadomo że duchów ani innych maszkar nie ma a w naszej strefie klimatycznej nie żyje nić co mogłoby nam skutecznie zagrozić. Jesteśmy uzbrojeni w osiągnięcia epoki. Straszy nas już dziś coś zupełnie innego. Jednak czasami, gdy znajdziemy się nie tam gdzie zwykle, gdy nie mamy przypadkiem odpowiedniego sprzętu i gdy z mroku dobiega dźwięk który nie powinien z niego dobiegać a co więcej nie potrafimy powiedzieć co on oznacza - groza wraca. Właśnie dzięki takim chwilom możemy poczuć to co chciał nam przekazać autor piszący na przełomie wieków. Czujemy wtedy jak nawet najbardziej błahe acz niespodziewane dotknięcie - na przykład zwisającej smętnie gałązki - przeradza się w szarpnięcie jakiejś głęboko schowanej w naszej duszy struny, o której istnieniu już zapomnieliśmy. Struny te wciąż tam są. Książka jest już dziś nieco archaiczna i dla przeciętnego współczesnego czytelnika mrocznej prozy przyzwyczajonego do dużej ilości krwi, potworów i wnętrzności wylewających się z ekranów telewizorów, komputerów czy kart książek niektórych pisarzy na pewno może się wydawać słaba. Taka jednak nie jest. Groza jest tu niewytłumaczalna, subtelna, powoli się rozkręcająca i czyhająca na granicy poznania - na granicy słuchu, wzroku, zrozumienia - tuż poza naszymi zmysłami. Uwielbiam takie klimaty - Blackwood wzbudza powoli uczucie strachu, napięcia i niesamowitości - nie jest w tym co prawda tak skuteczny jak Lovecraft ale jest fajnie. Ważna rzecz - większość pisarzy współpracujących z H.P.L lub wzorujących się na nim wprowadzała do swojej prozy elementy zaczerpnięte z jego mitologii w mniejszym lub większym stopniu (możemy to zaobserwować nawet dziś u takich sław jak chociażby S. King). Twórczość Blackwooda jest inna - jest całkowicie niezależna, źródłem grozy nie są tu istoty z odległego międzygwiezdnego panteonu a raczej wywodzi się z tego co znamy a co również może być niesamowite. Blackwood jest bardzo ekologiczny, udowadnia siłę żywiołów, uczy szacunku dla natury i dawnych wierzeń. 

 

Dla kogo? Ciężko odpowiedzieć na to pytanie - wydaje mi się że grono odbiorców, do których ta książka w należyty sposób mogłaby trafić jest dziś niezwykle wąskie. Jeśli lubisz się bać a czytając potrafisz przenieść się nie tylko w przestrzeni ale i w czasie, wczuć się w sposób postrzegania świata człowieka dziewiętnastego wieku - to biorąc do ręki tę książkę masz szanse poczuć tchnienie prawdziwej grozy. Mnie się to udało, choć muszę przyznać że nie było łatwo.

Recenzja na zimno Powrót mojego ulubionego inkwizytora

Ja Inkwizytor. Głód i Pragnienie - Jacek Piekara

Nigdy nie pałałem wielką estymą do historii alternatywnych. Wyjątkiem jest stworzony przez Piekarę świat Mordimera Madderdina - inkwizytora innego niż wszyscy. Mordimer wciąż charakteryzuje się wyjątkowym poczuciem humor, wciąż jest uprzejmym draniem i łajdakiem, którego jednak z jakiegoś powodu nie da się nie polubić. Zawsze mnie to nieco dziwiło - w jaki sposób Piekara wzbudza tą sympatię? W końcu jego bohater postępuje często ... no powiedzmy że na tę sympatię nie zasługujący. W książce mamy jak zwykle tajemnicę i zagadkę. Mordimer prowadzi dochodzenie w swoim jak najbardziej niepowtarzalnym stylu. Intryga nie jest jednak zbyt skomplikowana i rozwija się zgodnie z oczekiwaniami w związku z czym książka nie zaskakuje. I jest to niestety zmiana w stosunku do poprzednich części. Mimo to czyta się ją niezwykle przyjemnie a zakręcone przygody głównego bohatera i cała jego niepowtarzalna osobowość często wywołują uśmiech hmm no może słowo uśmiech tu nie za bardzo pasuje ale jakąś formę złośliwej uciechy na pewno. 

 

Dla kogo? Dla fanów Mordimera pozycja oczywiście obowiązkowa. Opisywane przygody nie nawiązują w dużym stopniu do całego cyklu, jeśli jednak czytelnik chce się dopiero zapoznać z naszym uniżonym sługą inkwizytorem Jego Ekscelencji biskupa Hez-Hezronu to powinien chyba jednak sięgnąć po któryś z poprzednich tomów. Również ortodoksyjni fani powieści detektywistycznej nie będą zbyt zadowoleni – tajemnica wydaje się tutaj być nieco mało tajemnicza. 

 

Miałem również możliwość posłuchania audiobooka.

 

 

Jak zwykle czyta Janusz Zadura i jak zwykle wykonuje swoją pracę bardzo dobrze - polecenia godna pozycja

 

 

Recenzja na zimno Kontynuacja z dawna oczekiwana

Szubienicznik. Falsum et verum - Jacek Piekara

No więc tak - bardzo długom czekał na ten tom. Nie zawiodłem się. Piekara wciąż w dobrej formie. Powieść historyczna obrazująca poczynania panów szlachciców w Rzeczypospolitej. Pierwszy tom zawiesił nas w bardzo ciekawym momencie i drugi niestety robi to samo nie przynosząc odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytania. Zaczynam myśleć, że po cykl sięgnę gdy będzie on już ukończony. W przeciwnym razie takie zawieszenie może się okazać zbyt irytujące. No cóż - świetnych książek nie pisze się w kilka dni - zastrzeżenie wynika raczej z mojej niecierpliwości niż z wad książki.

Chociaż czy aby na pewno? O ile pierwsza część była niesamowicie wartka i spójna o tyle w drugiej wyczułem lekki powiew specjalnego przedłużenia... Mam nadzieję, że się mylę i że nie będziemy mieć tu do czynienia ze sztucznym wydłużaniem cyklu.

Nie wiem również czy mieszanie w intrygę Warszawy i spraw Królewskich to dobry pomysł - wątki te jakoś tak rozjeżdżają niezwykłą spójność pierwszego cyklu - no ale pożyjemy zobaczymy. 

 

Niejako z obowiązku należy wspomnieć o wydanym Audiobooku - podobnie jak w przypadku pierwszej części - bardzo dobra robota.

 

Dla kogo? Miłośnicy Sarmacji, Sarmatów, Rzeczypospolitej i powieści detektywistycznej. 

Recenzja na zimno - mmm Piekara w Polsce szlacheckiej

Szubienicznik - Jacek Piekara

Książka niesamowita - prawie wszystko na plus (jeden mały minus ale o nim na końcu). No więc tak od czego by tu zacząć - Fabuła? świetna - wciąga po uszy, mamy tu do czynienia z zagadką, tajemnicą i spiskiem na bardzo szeroką skalę. Odnajdziemy tu pojedynki, pościgi, zasadzki, wojny ... no wszystko czego trzeba by powieść określić jako dynamiczną i ciekawą. Bohaterowie? - barwni, rozbudowani i przede wszystkim ciekawi. Czytając chcemy poznać tych ludzi, dowiedzieć się o nich jak najwięcej. Realia ? - odtworzone z pietyzmem widać ogrom pracy, który autor włożył w odtworzenie świata naszej szlachty - staropolski  język, szczegóły dotyczące obyczajów, posługiwania się bronią, nawyki kulinarne ... tego typu smaczków jest to ogrom. Wiem, że wielu czytelników męczy się gdy tekst zbyt mocno osadzony jest w realiach epoki. Tutaj tego nie ma. Książkę czyta się lekko a wszelkie niuanse są przedstawione w sposób bardzo przystępny. Głównego bohatera trudno nie polubić - jest to sprawny, mocny w szabli i w gębie szlachcic. Jest to również postać cyniczna i niezwykle bystra.

Podsumowując - Piekara niezwykłym pisarzem jest i basta - w tym cyklu tylko to potwierdza. Ano właśnie - cyklu - i tutaj mały minus. Mamy do czynienia z CYKLEM. To jedyny dramat tej książki - czyta się ją tak przyjemnie, że świadomość konieczności oczekiwania na następną część przytłacza - no ale cóż. Ćwiczmy cierpliwość.

 

Tytułem uzupełnienia - miałem okazję posłuchać Audiobooka wydanego przez Warszawską Bibliotekę Akustyczną.

 

  

Książkę czyta Tomasz Sobczak i robi to naprawdę dobrze - profeska. Mimo to uważajcie - skomplikowana fabuła i mnogość postaci sprawia, że słuchanie wymaga bardzo dużego skupienia. Książkę czyta się jakoś łatwiej. No ale co kto lubi

 

Dla kogo? Miłośnicy Sarmacji, Sarmatów, Rzeczypospolitej i powieści detektywistycznej. 

Recenzja na zimno taka sobie humoreska

666 stopni Fahrenheita - Andrew Harman

Fantasy na wesoło - książeczka wpadła mi w ręce przypadkiem, czyta się lekko, łatwo ale nie jakoś tak bardzo przyjemnie - mamy tutaj kilka świeżych i ciekawych pomysłów rzucających nieco więcej światła na skomplikowane stosunki na linii ludzie - demony. Nie jest to literatura głęboka a można nawet powiedzieć, że wprost przeciwnie. I nie chodzi tutaj o ciężar gatunkowy - zdarzają się powieści tego typu zapadające na stałe w pamięć i prześlizgujące się z niszy humoreski fantasy do głównego kanonu fantastyki. 666 taką książką nie jest. Autor utworzył nieco zwariowane uniwersum w którym prawa logiki czy fizyki nie zawsze obowiązują. Nie przeszkadzałoby to jednak w ogóle bo osią, wokół której wszystko się kręci jest humor. No i właśnie tutaj jest mały problem bo z tym humorem to jest raczej kiepsko. Książka w założeniu miała być bardzo zabawna. Cały świat został zaprojektowany właśnie w tym celu i nawet okładka sugeruje że mamy do czynienia z dziełem poświęconym zabawie. No niestety chyba zabrakło warsztatu. Autor doprowadza do sytuacji które... no powinny być zabawne ale jakoś tak mało śmieszą. To sprawia, że książka nie trafiła w punkt, rozminęła się z celem który miała osiągnąć. Czytając miałem wrażenie że autor skrupulatnie zaprojektował salwy śmiechu, które jednak nie następują. Dlaczego? Może śmiechu nie powinno się projektować? Może śmiech wynika z lekkości pióra i małych smaczków. Może śmiesznie jest wtedy kiedy również autor dobrze się bawi pisząc swoje dzieło? Nie wiem - ja tej lekkości tutaj nie czułem.

 

Dla kogo? ogólnie to nie polecam tej książki

Recenzja na zimno Amerykańscy bogowie

Amerykańscy bogowie - Neil Gaiman

Reklama robi swoje - dużo się swego czasu mówiło o tej książce, ciekawość narastała i w końcu postanowiłem zapoznać się z tekstem człowieka którego zdążyłem już poznać na innych polach (komiksy, filmy, również książki). Pomysł ... jest w literaturze fantastycznej znany. Podobną książkę osadzoną w realiach Świata Dysku popełniłbył swego czasu Terry Pratchett, z którym Gaiman już wcześniej współpracował ("Dobry Omen"). Może stąd to małe... nazwijmy to zapożyczenie. Poza podstawką nic tych dwóch książek jednak nie łączy. Gaiman ładnie rozwinął pomysł, stworzył własne zasady. Mamy zupełnie inny świat, realia, język, bohaterów i nastrój. Oddalając się tak bardzo od Pratchetta, niebezpiecznie zbliżył się jednak do innego wielkiego mistrza pióra. Czytając "Amerykańskich bogów" miałem wrażenie że czytam jedną z książek Kinga i to niestety nie jedną z tych lepszych. Akcja czasami ulega zawieszeniu a zachowania bohaterów bywają mało racjonalne. W mojej ocenie finał również nieco zawodzi - historia miała chyba wyższy potencjał. Książka nie jest zła ale trochę się na niej zawiodłem. Wspomniany szum medialny zapowiadał coś wyjątkowego no a ja tego czegoś tutaj nie odnalazłem. O wiele lepiej wspominam "Pomniejsze Bóstwa" Pratchetta.

 

Dla kogo? Miłośnicy przeplatających się światów

Importowałem swoją kolekcję

Zaimportowałem swoją kolekcję z innego portalu. Czas zacząć nowy cykl, który nazwę "Recenzja na zimno" - opis moich książeczek po latach. Oczywiście będę również przedstawiał "Recenzje na ciepło" czyli opis towaru schodzącego na bieżąco ;) 

 

 

Upadek Hyperiona

Upadek Hyperiona - Dan Simmons Jedna z lepszych opowieści S-F